W porównaniu do wielkomiejskiego, ciągle wzmagającego naszą czujność Quito, Mindo od początku jawi się zatopionym w chmurach przyrodniczym rajem. Położone na 1250 m n.p.m. miasteczko pozwoliło nam wreszcie dosłownie i w przenośni głęboko zaczerpnąć oddechu.
Mindo znajduje się na obszarze rezerwatu przyrody Mindo-Nambillo. Przytulone do zachodnich Andów Mindo jest przede wszystkim oazą dla miłośników przyrody. Co ciekawe, w latach 2000 to ekwadorskie miasteczko zyskało światowy rozgłos za sprawą protestów ekologów w związku z planami budowy rurociągu na terytorium rezerwatu. Obecnie Nambillo jest niekwestionowaną mekką ekoturystyki w Ameryce Południowej. Należy ponadto do obszarów chronionych ze względu na bogactwo awifauny.
Symbolem miasteczka jest dostojny kwezal herbowy, najbardziej wypatrywany pośród wszystkich dotychczas zaobserwowanych i nazwanych około 500 gatunków ptaków, które według ornitologów zamieszkują gęsty las chmurowy. Ptasie podobizny są ozdobą murów okalających centrum miasta. Najmniejszymi i najbardziej wszędobylskim mieszkańcami Mindo są jednak kolibry. Nie potrzeba szczególnie wprawnego oka, by dostrzec różnorodność podgatunków tych ptaków, które chętnie spijają nektar z kwiatów bromelii. Jak mówią źródła, na terenie rezerwatu można wyróżnić aż 20 podgatunków tych ptaków.
Mindo posiada urok małego miasteczka, w którym wszyscy się znają, a większość atrakcji – poza wyprawą wgłąb lasu – znajduje się w odległości spaceru. Jest to także weekendowa baza wypadowa mieszkańców stolicy Ekwadoru, dlatego też znajdują się tam głównie obiekty przystosowane dla turystów takie, jak bary, restauracje, kawiarnie, pensjonaty oraz lokalne atrakcje.
Tam, gdzie zakwitają orchidee
Jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się, by w Mindo wynająć drewniany domek w ogrodzie orchidei, była możliwość obserwowania ptaków z pozycji hamaku. Zaletą Cabanas de Armonia okazały się zresztą nie tylko cudowne poranki w akompaniamencie trzepotu skrzydeł kolibrów, ale i malownicze otoczenie ogrodu, który porasta gęsta i wybujała roślinność bodaj we wszystkich odcieniach zieleni. Poza bromeliami i orchideami, w ogrodzie szumią liczne odmian paproci, na wietrze kołyszą się ciężkie dzwonki lobelii, dojrzewają ananasy, rosną karłowate bananowce o różowych owocach. O tym, jak blisko jest się dzikiej przyrody świadczył również fakt, że naszą sąsiadką okazała się samica aguti, akurat wychowująca młode. Jeśli więc marzy Wam się relaks w takich okolicznościach przyrody, zdecydowanie polecamy wynajęcie domku w tej lokalizacji.
Aby nacieszyć się licznymi licznymi walorami Mindo wystarczą 4 dni, w trakcie których my wybraliśmy się na ptasie safari, odwiedziliśmy motylarnię, zjeżdżaliśmy tyrolką ponad baldachimem drzew, udaliśmy się na trekking szlakiem wodospadów oraz na degustację do lokalnej czekoladziarni. O zaletach i wadach wszystkich wymienionych atrakcji piszemy poniżej.
Ptasie safari
Na poranną wyprawę do lasu udaliśmy się w towarzystwie rekomendowanej nam lokalnej przewodniczki Fernandy i… opadów rzęsistego deszczu. Gdyby nie wprawne oko oraz sprzęt optyczny naszej przewodniczki z pewnością przegapilibyśmy większość ptasich okazów. Choć na swojej drodze nie spotkaliśmy kwezala, pośród leśnej gęstwiny udało nam się wypatrzeć m.in. tukany, a także naszego ulubieńca – piłodzioba rdzawego o wdzięcznej nazwie rodzajowej “Ruofus motmot”. Udało nam się go zobaczyć z oddali za pomocą lunety.
Spacery ornitologiczne rozpoczynają się wcześnie rano, ponieważ później ptaki odlatują na łowy wgłąb lasu. Przy okazji, dowiedzieliśmy się, że dotychczas bezkrytycznie uwielbiane przez nas tukany mają paskudny zwyczaj wykradania z gniazd i zjadania piskląt innych ptaków. Mimo wielkich starań naszej przewodniczki, ptasie safari nie do końca spełniło nasze oczekiwania. Nie udało nam się zobaczyć wielu innych gatunków ptaków ponad te, które mieliśmy okazję spotykać spacerując po okolicy. Dobrym przykładem jest wspomniany Rufus motmot, który zaprezentował nam się w pełnej krasie w dniu naszego wyjazdu z Mindo, długo pozując nam do zdjęć w miejscu naszego noclegu. Jeśli więc nie jesteś wielkim miłośnikiem ptaków, ta atrakcja może nie dostarczyć Ci satysfakcji.
Poranna wyprawa ornitologiczna kosztowała nas dwoje łącznie z transportem 70 $.
Motyle
Obowiązkowym punktem na mapie atrakcji Mindo jest Mariposario. W odległości 2 km od centrum miasta dotrzemy do pięknie położonej motylarni. W mariposario można obserwować wszystkie stadia rozwoju motyla, a przy odrobinie szczęścia nawet chwilę ich spektakularnej metamorfozy. Niektóre z poczwarek motyli dla kamuflażu do złudzenia upodobniały się do soczyście zielonych, a czasem wyschniętych liści (zob. fotorelacja). Mimo zmęczenia po dniu pełnym atrakcji za sprawą wirujących wokół nas latających motyli poczuliśmy się jak w bajce Disneya. Niezwykłe doświadczenie – polecamy!
Należy pamiętać, aby do motylarni wybrać się w słoneczną pogodę, najlepiej w okolicach godziny 11, kiedy motyle pozostają najbardziej aktywne. W trakcie intensywnych opadów motylarnia pozostaje zamknięta dla odwiedzających. Za wstęp do Mariposario we dwoje zapłaciliśmy 15 $.
Canopy Tour, czyli tyrolką nad wąwozem
Przejażdżka tyrolką ponad koronami drzew to w naszym odczuciu zdecydowanie najbardziej emocjonujący sposób doświadczania niezwykłości chmurowego lasu. W asyście dwóch bardzo sympatycznych i doświadczonych instruktorów szybko poczuliśmy się bezpiecznie i już po pierwszym przejeździe mój początkowy strach wyparła dzika radość i przyjemność z widoku na chmurowy las z góry.
Wybraliśmy trasę umożliwiającą 10 zjazdów. Oprócz klasycznego przejazdu “na Tarzana”, instruktorzy nauczyli nas zjeżdżać w pozycji “Supermana”, w tandemie oraz z głową w dół (zdecydowanie najmniej przyjemne doświadczenie). Za szaleństwa na tyrolce, ale i niespotykane widoki razem zapłaciliśmy 36 $.
Tarabitą do Sanktuarium Siedmiu Wodospadów
Po ekscytujących zjazdach na tyrolce spacerem dotarliśmy do stacji zawieszonej nad wąwozem kolejki linowej tzn. Tarabity, z której rozpościera się panoramiczny widok na las mglisty. Zdecydowanie warto wsiąść do zawieszonego na 70 metrach metalowego wagoniku, by udać się na trekking na trasie siedmiu wodospadów. Do wyboru są trzy szlaki o różnej długości. My zdecydowaliśmy się pokonać trasę, na którą według mapy należy przeznaczyć 35 minut, pozwalającą dotrzeć do 5 wodospadów. Mimo częstej, ale na szczęście przemijającej mżawki, spacer w chmurowym lesie daje przyjemne poczucie oddychania świeżością, a wszystko to pośród gęstych paproci, poskręcanych drzew i śpiewu ptaków. Nie były to najbardziej spektakularne z dotychczas widzianych przez nas wodospadów, dlatego też nie wywarły na nas szczególnego wrażenia. Mimo to, sam spacer w głuszy stanowił atrakcję samą w sobie. Na trasie było też kilka okazji, by wykąpać się pod wodospadem.
Koszt przejazdu kolejką wyniósł nas oboje 10 $.
Czekoladowe fondue
W Mindo można zapoznać się z metodami wytwarzania czekolady od ziarna do tabliczki (jak głoszą liczne foldery reklamowe). My skorzystaliśmy z wizyty w jednej z kawiarni w centrum miasteczka. Podczas prywatnego kursu dowiedzieliśmy się m.in., jak odróżnić ziarna kakaowca rosnące w naturze od tych, które powstały w celach uprawnych. Mieliśmy także okazję samodzielnie zmielić ziarno na kakao, z którego przygotowano dla nas degustacyjne fondue.
Poza ziarnem kakaowca, wykorzystuje się także miąższ tego owocu, z którego powstają m.in. orzeźwiający w smaku sok, ocet jabłkowy, czy nalewki. Koszt warsztatów i degustacji czekolady to 16$ dla dwojga.
Zdjęcie ilustruje rozmaitość produktów wytwarzanych z owocu kakaowca.
Proces wytwarzania czekolady opisaliśmy w osobnym poście (już niedługo).
Praktykalia
Do Mindo kursują autobusy wyjeżdżające ze stołecznego dworca La Ofelia. Dodatkowo, liczne agencje turystyczne i hostele w Quito organizują jednodniowe wycieczki do Mindo.
W autobusie na trasie Mindo-Quito należy zachować ostrożność i trzymać bagaże, a już na pewno wszelkie cenne rzeczy na kolanach. W drodze powrotnej z Mindo do Quito jeden z naszych plecaków został okradziony, mimo, że trzymany był pomiędzy nogami i nakryty kurtką, co w naszym odczuciu było wystarczającym zabezpieczeniem przed kradzieżą. Tuż przed końcową stacją do autobusu wsiadło dwóch pasażerów, którzy zajęli miejsca przed nami. Jeden z nich rozsunął siedzenie, kiedy jego towarzysz prawdopodobnie sięgnął w tym czasie do zawartości plecaka. Zginął aparat, pieniądze oraz obiektywy. Lokalni złodzieje należą do profesjonalistów w tym zakresie, dlatego nie popełniajcie naszego błędu i w transporcie publicznym trzymajcie dobytek na kolanach. Po tym doświadczeniu dokładnie przeczytaliśmy zamieszczone na forach opisy kradzieży dokonywanych w autobusach i ten schemat wielokrotnie się powtarzał. Więcej na temat bezpieczeństwa w Quito przeczytasz w osobnym poście (już niedługo)!